Asim |
początkujący |

|
|
Dołączył: 29 Paź 2005 |
Posty: 10 |
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
|
|
|
 |
 |
 |
|
Sorki wielkie za błedy, naprawde poprawiamw Word ale troche tego jest a ze jestem len to nie wszystko wyłapuje, nawet nie wiem czy to dobry dział na to opoiwadanie ale może tak!
Prolog
W sali przyjęć zwaną przez złośliwych salą przemiany panował półmrok, to tutaj przyjmował gości marszałek. Jak powiadano nikt nie wyjdzie z tej sali taki, jaki był, nikt nie znał też imienia marszałka które było najściślejszą tajemnicą. Przy biurku siedział mężczyzna, nie dało się rozpoznać żadnych rysów twarzy. Było wystarczająco ciemno by nie dostrzegać niczego poza ogólnym zarysem pomieszczenia i wszystkiego co się w nim znajdowało. Oprócz biurka z siedzącym tam człowiekiem, w sali znajdowała się jakaś gablota i trzy postacie w płaszczach i kapturach. Zapewne miały modulować głos marszałka i zapewne były magami.
-Wprowadzić ich – mimo iż powszechnie było wiadomo że marszałek jest istotą ludzką jego zmodulowany głos przypominał raczej mocny głos krasnoluda. Do sali weszły cztery postaci, sądząc po wzroście dwoje było ludźmi, jedna było istotą z ras niższych: krasnoludów bądź goblinów, a ostatnia była zapewne ogrem ze Sprzymierzonych. Sprzymierzeni były to ogry które wybrały spokojny żywot i mieszkały teraz na terenie Galdi, ich kuzynowie ciągle walczyli z tym małym państwem.
-Witam was, macie wyruszyć do Fiordu. Raporty mówią że jakiś oddział wroga przygotowuje się do oblężenia. Musicie rozeznać się w sytuacji, jako pomoc dostaniecie czterech nowicjuszy z Gwardii. W Fiordzie otrzymacie dalsze rozkazy.
-Marszałku?- teraz nie było wątpliwości że dwumetrowa istota jest ogrem – Czemu mam w tym uczestniczyć?
-Bo cię wyznaczyłem, może się przydasz.
-Wole zostać u siebie, nie jestem nikogo przedstawicielem wiec nie musze uczestniczyć, lecz jeśli mi każesz to pójdę.
-Wiec przyjmij że ci każe. Koniec audiencji.
Wyszli
Rozdział 1
Na dworze schodząc po schodach toczyła się rozmowa. Jeden z ludzi nosił szaty podobne do maga lecz trochę inne. Miał czarne długie zawiązane w kuca włosy, twarz wyglądała na dwudziesto może trzydziesto letnią. Na plecach miał przewieszony półtora-ręczny miecz, klinga była wyryta najróżniejszymi runami. Drugi z ludzi miał średnią zbroje, na plecach okrągłą tarcze i przy pasie krótki miecz. Na hełmie spod którego widać było jasne włosy miał wyryty znak Gildii Wojowników, zapewne był zaprawiony w bojach i cennym sojusznikiem w bitwie. Ogr był zapewne druidem bądź szamanem, miał ponad dwa metry wzrostu w dłoni trzymał wielki topór. Mimo iż w sali nie chciał wyruszyć nigdzie musiał wiedzieć o wędrówce. Nikt nie zabiera topora na audiencje. Ostatni z towarzyszy był krasnoludem, na sobie miał ciężką zbroje która dla krasnoluda była tak jak dla człowieka lekka kolczuga. Na plecach miał młot, jedyna broń w tej drużynie która nie była napełniona magią, przy pasie miał jeszcze ze dwadzieścia młotków podobnych do kowalskich ale z pewnością przeznaczonych do rzucania.
-Pewnie się zastanawiacie kim jestem, wy reprezentujecie różne organizacje, a ja jestem nikim, zwykłym ogrem szamanem. – głos ogra był szorstki – nazywam się Gajowy, jestem ostatnim Magiem z klanu Dzikiej Puszczy, niegdyś jedynego z najpotężniejszych.
-Chciałbym kiedyś usłyszeć historie twego klanu., Jestem Asim R’zal, starszy nowicjusz z klasztoru – jak na dorosłego człowieka, mag głos miał bardzo młodzieńczy.
-Klasztor? Nigdy o czymś takim nie słyszałem. Czy to jakiś oddział Gildii magów?
-Nie, klasztor to klasztor. Jesteśmy magami lecz tych Gildii nie lubimy, oni są raczej bandą miernie uzdolnionych magicznie kupców. Nie przeczę za to że nie ma wśród nich wielkich magów.
-Ja jestem Slayfer, rycerz z Gildii Wojowników. Mam dotrzeć do Fiordu i tam czekać na dalsze rozkazy. – głos miał twardy, lecz prawie że beztroski.
-Jestem Java Hugerock, reprezentuje krasnoludy i samego siebie. Wyruszam bo zgłosił mnie wódz klanu Czarnej Góry.
-Pozostała jeszcze kwestia Gwardii, nie wiem o nich wiele. Zawsze chronią króla i ważne osobistości, nigdy nie widziałem ich w bitwie i nie jestem pewien czy nam się przydadzą – mówił Slayfer, Asima nie obchodziło to zbyt mocno
-Zobaczymy, każdy w bitwie przydaje się na swój sposób, ja jestem gotowy do drogi. Mogę wyruszać choćby zaraz, lecz musze iść po rzeczy do karczmy. Proponuje wyruszyć jutro o świcie, po cichu.
-Więc do jutra.
Nazajutrz wszyscy spotkali się pod wschodnią bramą. Stąd drogą wyruszyli w stronę Fiordu. Trzy dni szli przez jałowe pustkowia, ponieważ ta droga była często używana, były tu przydrożne studnie. Po trzech dniach doszli do granicy lasu, tam pod lasem stała Karczma gdzie też się zatrzymali, Asim poszedł na dół do baru pogadać z tubylcami.
-Barmanie podaj mi piwo, jeśli łaska – człowiek podał mu szybko piwo:
-Trzy grole
-Zdzierstwo – burknął jeszcze płacąc.
Dosiadł się do stolika, przy którym rozmawiała dwójka ludzi.
-Witam, jakie wieści – starszy jak się wydawało z powodu białych włosów i doniosłej twarzy spojrzał krzywo na Asima:
-A co chcesz wiedzieć? Jak zawsze, jedna czy dwia bandy orków kręcących się po lesie. Ostatnio napadli na nas. Było ich ze trzydziestu, dostali tak że nie dano znaku życia już od miesiąca. Karawany z i do Fiordu też idą spokojnie mimo iż nadal w grupach. Jest taki jeden, przybył podobno aż z Tadeown, szuka grupy. Ale dziwno mu z oczu patrzy, zresztą może tak patrzy ludu z północy. Ma swój wóz i muła, szasta grolem na lewo i prawo, ale z wami jest Gwardia, więc na pewno zmierzacie do Fiordu, tam będzie bitwa. Wezwali nasz garnizon, ale żeśmy powiedzieli, że nie i paru kmieci wysłali a z piętnastu.
-Tacy mieszkańcy ufni, że byle, komu wszystko od razu mówią?
-Jasne, że nie ufni, ale ty jesteś z klasztoru a to coś, widać po szatach. Może się wydawać, że my to takie chłopki spod lasu, ale niektóry sporo świata zwiedził i potem opowiedział.
-Widzę, że są wśród was podróżnicy, jestem ciekaw, od kogo dowiedzieliście się o klasztorze, nie jesteśmy tajną organizacją, ale też nie taką jak Gildia Magów. Jestem, Asim R’zal. Podróżujemy do Fiordu, to prawda.
-Ja jestem Galasek, chłopek spod lasu. – w tym momencie chłopek się uśmiechnął – i mamy podróżników. Co rok wysyłamy paru kmieci w świat. Jeśli chcą, i stąd wiemy wiele. Ja sam byłem na południu, daleko. Tam gdzie mieszkają różne dziwne stwory. Gdzie człowiek nie dochodzi.
-Dziękuje za rozmowę,
Asim wrócił na górę, reszta jego kompani siedziała i grała w karty. Gwardia wzięła swój pokój, nie byli oni zbyt rozmowni, dwoje z nich postanowiło się, chociaż przedstawić. Był to Diablo i Millten, obaj mieli po dwadzieścia parę lat. Gajowy był bardzo szczęśliwy tego wieczora za to dwarf i Slayfer byli strasznie nerwowi. Zresztą, pewnie każdy by był po przegraniu paru rzeczy. Asim chciał się dołączyć do gry lecz dwaj przegrani odmówili i powiedzieli że idą spać co też uczynili. W tej sytuacji wszyscy się położyli i po niedługim czasie zasnęli.
Rozdział 2
Nazajutrz wszyscy się obudzili mniej więcej w tym samym czasie, zjedli na dole śniadanie, zapłacili i przygotowali się od drogi. Teraz zostało im jeszcze około pięciu dni drogi. Trzy dni przez lasu i dwa przez kolejne jałowe pustkowia. W lesie grasowały orki więc ludzie zwykli przechodzić w grupach, ponieważ plemię orków może liczyć około trzydziestu, wystarczyło zwykle ze dwudziestu ludzi by się z nimi rozprawić. Właściwie to nie były plemiona, tylko grupki, plemię zawsze posiadało swojego szamana. Nie byli to wymagający przeciwnicy pod względem magicznym ale jeśli pechowcy nie mieli ze sobą maga mogli oni sprawiać problemy. Wyruszyli. Pierwszy dzień drogi przebyli bez problemu. Zapoznali się tez bliżej z Gwardzistami. Właściwie to z tą dwójką która się przedstawiła, stali się oni bardziej rozmowni, ich dwaj koledzy krytycznie na nich spoglądali spod swoich niebieskich hełmów. Całe ich zbroje były niebieskie, pełne zbroje, na pewno ciężkie, ogr zauważył że oni nawet w tym śpią. Drugiego wieczora siedzieli sobie przy ognisku, Diablo i Milten siedzieli obok chociaż na razie milczeli, popijając piwo przyglądali się bacznie wszystkim dookoła. Nagle wiatr zmienił kierunek. Wtedy w nozdrza ogra wdarła się woń orka, nawet można powiedzieć orków. Natychmiast krzyknął:
-Orki! – w ciągu paru sekund wszyscy byli na nogach, Slayfer i Hugerock stanęli plecami do siebie, i wyjęli broń. Gwardia zrobiła mniej więcej to samo, za to Gajowy wyjął po prostu broń i przygotowywał się do bitwy. Asim wyciągnął swój miecz lecz trzymał go opartego o ziemie. Tak stali może parę chwil, po tym czasie z lasu przed nimi wyskoczyło około trzydziestu orków, krasnolud szybkim ruchem rzucił w nie dwa młotki. Dwa orki padły martwe na ziemie. Wszystkie rzuciły się na nich. Wtedy mag zajął się swoimi sprawami, wymówił parę słów mocy i rzucił się na pierwszego orka. Szybkim ruchem odciął mu łapę trzymającą topór, ulubioną broń orków, byłby go zabił cięciem w szyje gdyby nie to że kolejne dwa orki pojawiły się przed nim. Za głupotę się płaci – pomyślał uśmiechając się szeroko, i ciął poziomo tak żeby trafić obu przeciwników naraz, jeden z nich uskoczył i sztyletem musnął mu udo. Za głupotę się płaci – pomyślał zirytowany wypowiadając proste zaklęcie leczące. Znał je każdy, lecz było ono bardzo słabe i nie dało się nim uleczyć nic poza skaleczeniem. Zaatakował orka i trafił go w brzuch, mając chwilkę czasu rozejrzał się po polu bitwy, około pięciu orków leżało przed Slayferem i Javą, kolejne cztery przed ogrem. Za to Gwardziści ciągle walczyli, ciosy wyprowadzali z oszołamiającą szybkością, działali jak jedność i parli naprzód. Mag szybko przeliczył że zabili trzynaście orków, byli świetni. Nie widział jeszcze takich wojowników. Z taką ochroną król nie musiał się martwić o swoje życie. Były to doborowe oddziały, do tego ci Gwardziści to dopiero nowicjusze, ciekawe co musiały umieć wyszkoleni do końca wojownicy. Parę orków uciekło w stronę lasu, ponieważ nikt nie odniósł żadnych znaczących ran po usunięciu ciał i ograbieniu ich położyli się spać lecz jak zawsze jeden z Gwardzistów stał na straży. Następnego ranka ruszyli dalej, drogę do samego Fiordu przebyli już spokojnie.
Rozdział 3
Fiord – graniczne miasto Galdi, raczej był to fort, od czasu do czasu był atakowany przez orki, lecz jak na razie nieskutecznie. Był zbudowany na planie kwadratu, mieszkało w nim około trzech tysięcy, miasto to miało jedną bram, od zachodu, od strony stolicy. Gdy do niej dotarli zdziwiła ich wielka liczba ludzi zmierzająca do Fiordu. Byli to sami cywile, zapewne z okolicznych wiosek, wieść o orkach musiała się wyrwać spod kontroli. Gdy w końcu dostali się do środka zobaczyli piękne kolorowe domy, zmierzając w stronę rynku obserwowali coraz lepszy standard życia. Na rynku każdy poszedł w swoją stronę.
Asim poszedł ulicą Zachodnią, licząc po kolei domy, jeśli dobrze zapamiętał w 13 powinna mieszkać jedna z Mistrzyń klasztoru, Ashley Wen. W końcu znalazł ten dom, nie wyróżniał się od innych, miał drewniane pomalowane na żółto okna, ściany zrobione na jasny błękit i brązowe dębowe drzwi. Zapukał w mnie i po chwili pojawiła się w nich Mistrzyni. Miała jasne, proste blond włosy, które sięgały jej do pasa, jej brązowe oczy zdawały się mieć w sobie coś nieludzkiego, kociego, wypełnione były smutkiem, pod którą czaiła się iskierka radości.
-Tak? – Jej pytanie wyrwało z rozmyślań o niej Asima – Widzę, że jesteś z klasztoru. Proszę wejdź - rzekła przepuszczając maga, jak na Mistrzynie była bardzo młodo miała może dwadzieścia parę lat. Gdy już wszedł do mieszkania zadziwiła go jego prostota, nie miało żadnych ozdobników nie licząc parę obrazów, wszystkie przedstawiały morze. Wzburzone i spokojne, w dzień i w nocy.
-Przyszedłem po radę, jeśli powiedziała mi gdzie jest jakaś karczma z dobrym piwem i noclegiem, przyszedłem też się oficjalnie przywitać.
-Jaka karczma? Mam duży dom, możesz zamieszkać tutaj
-Dziękuje Mistrzynie, ale boję się, że sprawi to kłopot.
-Żaden kłopot! A teraz może porozmawiamy, proszę usiądź – ręką wskazała na skórzany fotel, sama usiadła na drugim, Asim spełnij jej polecenie, – w jakim rodzaju magii się specjalizujesz?
-Magia Ognia
-Ach, dawno nie było potężnych magów tej dziedziny. Może ty takim zostaniesz. Ja sama specjalizuje się w szkole przemiany, jak to krasnoludy powiadają czas leci, kamień się zmienia.
-Krasnoludy są naprawdę osobliwą rasą.
-Niedługo przybędą wojska z pobliskich wiosek. Choć zobaczymy jak będą wchodzić przez Bramę.
Po paru minutach dotarli do bramy, żeby mieć lepszy widok, weszli na mury. Wejście wojsk sojuszniczych było zrobione jako parada, po kolei wchodziły oddziały z okolicznych miasteczek. Ashley mówiła kto to, i skąd jest:
-To są Gobliny z Goliwil, mieszkają nad morzem północnym. W bitwie walczą zwykle kuszami – było to około dwudziestu paru goblinów, miały one po trochę więcej jak metr wzrostu, wszystkie miały czarne płaszcze, na których były wielkie kusze.
-Tutaj idą mraughotowie, mieszkają gdzieś w lesie, z niewiadomych powodów zawsze pomagają nam w potrzebie – były to istoty podobne do ludzi, bez żadnej zbroi, miały porośnięte sierścią plecy i górną część twarzy, z górnej szczęki wyrastały im dwa kły. Walczyli wielkimi toporami – niech cię nie zmyli ich liczba, mimo iż jest ich niecały tuzin jeszcze chyba nigdy żaden z nich nie został nawet jakoś mocniej zraniony, orkowie nie chcą z nimi walczyć. Nie wiemy, czemu.
-To są ludzie z wioski Ted Devif, znajdującej się parę mil na północny zachód stąd. – następnie szły oddziały z wielu jeszcze okolicznych wiosek i miasteczek, łącznie około stu ludzi i czterdziestu przedstawicieli innych ras.
Następnego dnia Ashley obudziła Asima jeszcze parę godzin przed świtem:
-Zaczęło się – powiedziała i wyszła. Asim szybko się ubrał, przegryzł kawałek chleba i pobiegł na mur, w drodze dowiedział się, że orki stoją od północy, nie odcinały ludzi od drogi do stolicy, obserwatorzy mówili też, że nie wysłali żadnych oddziałów by pilnowały traktu. Stał na murze i obserwował, wiedział, że nie zaatakują wcześniej jak o świcie, orki nie bały się słońca a ułatwiało im ono celowanie z łuków do obrońców, i odwrotnie. Jeden z obserwatorów podszedł do Asima:
-Witaj magu, jestem Dakus z Ted Devif.
-Witaj, jestem Asim, może będę miał zaszczyt walczyć z tobą w jednej linii, czeka nas bitwa. Właściwie, kim jesteś, kiedy nie bierzesz udziału w bitwie? Jesteś zawodowym żołnierzem? – to było mało prawdopodobne biorąc po uwagę wygląd Dakusa.
-Jestem wytwórcą dywanów, głupiemu Dakusowi znudziło się robienie dywanów, więc poszedł na wojnę, głupi Dakus.
-Dla niektórych wojna jest sposobem życia.
-Nie potrafiłbym tak żyć. |
|